DELHI 21 x


Ciężkie, lepkie, nasycone kadzilanym zapachem powietrze, zagęszczone smogiem, to to co nas uderza przy wyjściu z lotniska. Jeden krok z klimatyzowanego terminalu i wkraczamy w zupełnie inny świat. Setki ludzi, gwar, ryk klaksonów, nachalni taksówkarze. Szok. Kilkugodzinny lot nas zmęczył, ale kilka pierwszych minut pobytu w Delhi dobija kompletnie. Staję jak wryta i zastanawiam się czy dam radę się ruszyć. W głowie setki kłębiących się myśli i główna - co ja tu robię, czy zwariowałam?! Ruszyć się jednak trzeba, bo na Paharganj czeka na nas niecierpliwiący się komitet powitalny (tu w roli: Justyna i Gosia czyli Dziewczyny, Justa i Krzyś czyli Matysy), przeganiany już zresztą (ze względu na późna porę) przez policję. Z voucherem na pre-paid taxi zakupionym chwilę wcześniej* dreptamy na postój taksówek, gdzie zostajemy osaczeni przez grupkę taksiarzy, ratuje nas chłopak z free service'u i prowadzi do "szefa" wydającego numery wolnych pojazdów. Po kilku roszadach w końcu dostajemy swoją, z braku drobnych zbywamy chłopaka z free service'u czekającego na bakszysz, ładujemy plecaki i swoje tyłki, wskazujemy adres i w końcu ruszamy. Szczęśliwie że jedziemy nocą, ruch na drodze nieduży, oglądamy sobie nieco ładniejszego, oświetlonego Delhi, trochę się podszczypujemy nie wierząc w to gdzie jesteśmy i uczymy się oddychać tym specyficznym delhijskim powietrzem które można zbadać organoleptycznie (dosłownie!). Jako że taksiarz zabrał nam voucher (a biblia podróżnika, Lonely Planet, bardzo przed takim zachowaniem przestrzega), ja z wizją nas leżących gdzieś wypatroszonych, bezskutecznie próbuję porównać trasę z mapą.
Kiedy widzimy ponure, brudne miejsce w które wjeżdżamy, aż ciarki przeszły nas po plecach. Mówię - to chyba to, ze zdjęć kojarzę, a ten betonowy koszmarek wcześniej to mi na stację metro wygląda. Parę minut później kierowca zatrzymuje się, a my zauważamy nasz komitet powitalny. Zmęczenie gdzieś odchodzi i zacyna się prawdziwy pierdolnik. Każdy z każdym się wita, każdy każdemu chce coś opowiedzieć. Cud że szofer nie wykorzystuje sytuacji i nie odjeżdża z naszymi plecakami.
Paharganj w nocy nie sprawia dobrego wrażenia, wygląda jak mordownia z tymi swoimi ciemnymi zaułkami, dziwnymi typkami i śmieciami na ulicy, a jedyne czego się chce to stąd uciec. Widzimy naszą pierwszą świętą krowę i po dobrych dwudziestu minutach wchodzimy do naszego noclegowiska, szumnie zwanego hotelem. Początkowo mieliśmy spać w Hotelu Vivek, ale w związku z ich oszukańczym procederem i próbami wciśnięcia droższych noclegów - mimo zabookowania tańszych - przybyły dwa dni wcześniej komitet powitalny zmuszony był poszukać czegoś innego. Tak właśnie znaleźliśmy się w Hotelu Shelton.
Na pierwszy rzut oka wygląda nieźle, lobby hotelowe prezentuje się dość przyjemnie, gdzieś tam z boku mignęła mi wnęka z windą, ogólną ocenę nieco psuje jedynie widok porozkładanych na kanapach i podłogach śpiących pracowników. Robimy check in (ach ta indyjska biurokracja!**), płacimy 600 rupii za trójkę z łazienką i idziemy do pokoju. Wiedząc czego możemy się spodziewać, nie spodziewamy się wiele.
Pokój okazuje się norką, ale stosunkowo czystą, podłoga w marmurach, łazienka w złocie i z gorącą wodą. Pytanie wywołuje jedno łóżko na trzy osoby, ale z racji późnej pory, zmęczenia albo oszołomienia bardziej, nie mamy już siły ani ochoty na dyskusje. Dziewczyny idą się do swojego pokoju, my zamawiamy wodę (do mycia zębów) i colę (do picia) do pokoju i zamiast spać rozsiadamy się w kwintecie na pogaduchy i nacieszenie się sobą. Spider z Waldkiem wyciągają zapasy z duty free i wspólnie z Matysem soft drinki przekształcają w odkażający zestaw pierwszej pomocy. Profilaktycznie odkazili się na najbliższy tydzień i po jakimś czasie, koło godziny 4 idziemy wszyscy spać. Z braku śpiworów, tudzież prześcieradeł, zmuszeni jesteśmy spać w ubraniach. Żałujemy, że nie zubożyliśmy kocykowych zapasów FinnAir'u, ale prawdziwy backpackers świerzbowca i pluskiew się bać nie może!


* Uważać na panów z budki! Z pre-paid taxi korzystaliśmy w Delhi trzy razy i tyle razy chciano nas oszukać i to na całkiem pokaźną sumę - płaciłam banknotem 1000 rs, a oszukać mnie chcieli na 500 rs przy rachunku 280 rs. Obyło się bez kłótni, choć przeliczyłam pieniądze dopiero kilka metrów od budki, gdy wróciłam po chwili niepewna swoich kalkulacji, pan w budzie na szczęście udał głupiego i pieniądze oddał. Wcześniej to samo zdarzyło się Matysom, a parę tygodni później, gdy wracaliśmy z Goa, Waldkowi.
Ale nie taki diabeł straszny! Jechałam do Indii z przekonaniem (ach te fora!) że na każdym kroku Hindusi będą nas chcieli oszukać, okraść, wyłudzić pieniądze, co się zdarzało, owszem, ale chyba już nigdzie indziej tak bezczelnie jak w pre-paidach.

** Wątpliwa przyjemność wypełniania milionów papierzysk zaczyna się już na lotnisku gdzie do imigracyjnego trzeba złożyć ankietę wypełnioną przeróżnymi danymi, a ciągnie się przez cały wyjazd. Każdy zakup biletu na pociąg czy autokar, wymiana waluty, check in w hostelu, czy guest housie, okupiony jest odciskami na palcach ;)

cdn...


Powyżej: nasz przyjemny pokoik trzyosobowy. Bałaganik na łóżeczku - mój. Po prawej Spiderka - drzwi na uroczy, zapluskwiony balkonik wychodzący na Main Bazaar.
Śpiąc w poprzek, zmieściliśmy się w trójkę. Natura wzrostu mej osobie poskąpiła, więc się rozłożyłam całkiem wygodnie. Generalnie był to pokój na jeden, krótki nocleg, więc dawał radę, ale przepłaciliśmy słono. Suma sumarum - najdroższy pokój w ciągu całej podróży. Na plus TV którego nie oglądaliśmy. Prawdziwie gorąca woda będąca, jak się okazało później, rarytasem. Sympatyczna obsługa. Świetna knajpka na dachu z genialnym bhang lassi za 40 rs.

Poniżej: nasza wypasiona łazienka. Złocąca się, w ciepłej poświacie 10 watowej żarówki, rdza. Odkręcanie kurków przez ręcznik. Załatwianie się w powietrzu, klimat tropikalny i inne atrakcje w cenie.





Komentarze

Anonimowy pisze…
pisz. jak. najwięcej.

Jula

Popularne posty z tego bloga

DELHI 22 x

VARANASI 24 x

JODHPUR 1 xi