JODHPUR 1 xi

W autobusie do Blue City spiącą Justynę napastują tubylcy, kolejno dotykając jej tatuaż na stopie i wlosy. Mi też udaje się przespać polowę drogi, budzi mnie dopiero huk spadającego z pólki nade mną silnika od motoru, wciskające się na moje kolana jakies dziecko i sapiący nad uchem spocony facet. Jakis czas przed Jodhpurem w autobusie robi się gorąco jak w piecu, mnie robi się niedobrze, więc cieszę się że nie zjadlam sniadania. Mimo że krótka, a autobus calkiem wygodny, to jednak męcząca podróż. O ile lepiej jest jeździć pociągami!
Dojeżdżamy na miejsce i zastanawiamy się czy nie uciekać gdzie pieprz rosnie. Pierwsze wrażenie? Smród, brud i ubóstwo. W dodatku, mimo wczesnej pory, jest już tak gorąco że, poza unoszącym się pylem, nie ma czym oddychać. Stacja na której wysiadamy nie robi najlepszego wrażenia, a jeszcze kierowca tak inteligentnie zaparkowal między budynkami, że wyjscie z autobusu z dużym plecakiem to nie lada wyczyn. Dodać trzeba jeszcze tlumy pasażerów i jeszcze większe tłumy ludzi czekających na autobus tudzież przyjeżdżających i mamy pokaz gimnastyki malo artystycznej.
Po krótkiej przerwie na papierosa ruszamy w poszukiwaniu noclegowiska. W pierwszej, bardzo pod górkę, wąskoulicznej lokalizacji okazuje się że są 3 guest housy na krzyż, w dodatko malo atrakcyjne. Jedyną atrakcyjną rzeczą okazuje się orszak weselny (?) niosący slodycze, kwiaty i jakies drobiazgi, przy akompaniamencie bębnów. Jedziemy więc bliżej wieży zegarowej, tam po chwili chodzenia znajdujemy miejsca w przytulnym Discovery Guest House, którego mottem przewodnim jest "przyjedź jako turysta, odjedź jako przyjaciel".


fot. Justyna


fot. Spider


fot. Matys














Po ulokowaniu bagaży i szybkim prysznicu idziemy zjesc w końcu sniadanie. W trakcie czekania na podanie jedzenia, biegniemy z Justą po swieżo wyciskany sok, do budki którą widzialymy w drodze do GH. Najlepszy na swiecie, niebiańsko smakujący, sok z owoców mieszanych!:) Kupujemy jeszcze orzechy kokosa, chcemy spróbować soku, okazuje się że sok smakuje jak poslodzona woda, bez szalu dla kubków smakowych jak to bylo w przypadku soku z trzciny cukrowej.





Powyżej: Sniadanie na dachu Discovery Guest House, w tle wlasciciel.





fot. Waldek




Powyżej: Widok z restauracji na fort Mehrangarh


Mamy niewiele czasu, więc od razu po jedzeniu jedziemy zwiedzać. Na pierwszy strzal idzie ogród (w) Mandore. Wstęp do ogrodu jest bezplatny, a otwarte są od 8 rano, do 8 wieczorem. To miejsce piknikowe, gdzie można spotkać kilkupokoleniowe rodziny hinduskie, siedzące na trawie, czy spacerujące po parku. Miejsce jest urocze i stosunkowo spokojne, a kompleks swiątyń rzeźbionych w czerwonym piaskowcu robią wrażenie. Jest to również miejsce zamieszkania setek malp. Z malpami to osobna historia, po krótce jednak - powinno się ich unikać, a na pewno nie próbować szczerzyć, bo to się może źle skończyć.


fot. Justyna








fot. Justyna


fot. Justyna


fot. Justyna





Powyżej: Dlatego piszę że stosunkowo spokojne :) Dzieciaki obskoczyly nas jak malpki, kilkakrotnie prawie się przewrócilam, generalnie jednak bylo wesolo, choć jak widać Spider już nie mógl. Dzieci zostaly ostatecznie rozgonione przez jakiegos starszego Hindusa, widzącego że niezbyt sobie z tym glosnym i nachalnym tlumem radzimy.


fot. Spider





fot. Spider









fot. Waldek


fot. Waldek


fot. Waldek


fot. Waldek


fot. Justyna


fot. Justyna


fot. Justyna























fot. Justyna





Niestety nie jest nam dane zobaczyć wszystkiego, bo w pewnym momencie Waldka żądli w glowę pszczola, decydujemy więc jechać do szpitala. Ja z Waldkiem i Justyną zabieramy się jedyną wolną rikszą, a reszta korzysta z uslug komunikacji miejskiej.


fot. Spider


Dojechanie do najbliższego szpitala z Mandore Garden zajmuje trochę czasu, gdyby to byla gardlowa sprawa, mogloby być kiepsko. Na szczęscie do lekarza udaje się nam wejsć bez kolejki. Doktor ostukuje, obmacuje Waldka, w asyscie zaciekawionych tubylców, przepisuje jakies zastrzyki, za wizytę nie musimy placić nic. Rozeszlo się po kosciach, a umierający Waldek nagle odżywa gdy tylko slyszy slowo zastrzyk. Faceci to panikarze. Jak wygląda szpital publiczny w Indiach? Tak, jak sobie wszyscy wyobrażacie.
Robi się już późno, więc jedziemy do Jaswant Thada by zobaczyć zachód slońca, który w tym miejscu, podobno, wygląda wyjątkowo pięknie.
Nazywany czasem "small Taj Mahal", czyli malym Taj Mahal, Jaswant Thada jest memorialem zbudowanym, podobnie jak Taj Mahal, z bialego marmuru. Misternie rzeźbione tafle marmuru, które odbijają promienie slońca i nadają mu cieplego kolorytu, są tak cienkie, że momentami prawie przezroczyste.


fot. Spider








fot. Spider


fot. Spider


fot. Spider

















fot. Justyna


fot. Justyna


fot. Justyna

fot. Justyna


fot. Spider


Miejsce rzeczywiscie przyjemne, nie ma za wiele do obejrzenia, ale panorama Jodhpuru i fort w promieniach zachodzącego slońca robią wrażenie. Po Jaswant Thada chodzi się na boso, nic to, że wokól wala się golębie guano. O ptasiej grypie chyba tu jeszcze nie slyszeli ;) Mimo że godzina już dosć późna, to marmur nadal rozgrzany, bieganie na bosaka po takiej powierzchni to jakas masakra.


fot. Justyna


fot. Justyna





Powyżej: Umaid Bhawan Palace widziany z Jaswant Thada. Jedna z największych na swiecie prywatnych rezydencji, miesci się takm także luksusowy hotel i publiczne muzeum.
Palac zbudowany jest z kamiennych bloków, bez użycia cementu - poszczególne bloki lączone są jak klocki lego. Jako ciekawostka - freski wewnątrz, a także portrety rodziny maharadży malowal polski plastyk - Stefan Norblin.



fot. Justyna


Poniżej:Do hotelu postanawiamy wracać na piechotę, drogę skracamy sobie idąc skalami. Wbrew pozorom zejscie nie jest trudne, a dystans skraca się dzięki temu znacznie.





Krążąc wąskimi uliczkami "blękitnego miasta" naszą uwagę zwraca przedziwna muzyka. Tak trafiamy do malej swiątyni poswięconej Krisznie. Okazuje się że ten hipnotyczny dźwięk wydobywa się z urządzenia przypominającego fonograf, albo raczej gigantyczną pozytywkę.
Bardzo zadowolone z naszego przybycia okazaly się kobiety modlące się wlasnie w swiątyni. Opwiedzialy nam trochę o swoim bogu, pokazaly i wlączyly w rytual aarti. Zlozylismy dary dla Krishny i otrzymalismy blogoslawienstwo. Hinduisci pelną gebą.


fot. Justyna
















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

DELHI 22 x

VARANASI 24 x